Pełzająca prywatyzacja – na poziomie lokalnym, gdzie nikt się nas nie pyta o zgodę

20 stycznia 2015     admin     brak komentarzy     Zobaczyło: 962

Pełzająca prywatyzacja

Gdyby polski rząd ogłosił, że jest za prywatyzacją systemu szkolnego, to musiałby za to zapłacić polityczną cenę. Dlatego takie procesy zachodzą na poziomie lokalnym, poza szerszą społeczną kontrolą – mówi w wywiadzie dla DziennikaGazetyPrawnej Dawid Sześciło, który wykłada naukę o administracji na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, obecnie jest też visiting scholar na Uniwersytecie Ekonomicznym w Wiedniu. Jest autorem książki „Rynek, prywatyzacja, interes publiczny. Wyzwania urynkowienia usług publicznych” (Scholar, 2013).

W edukacji?

Zgodnie z polskim prawem samorządy mogą powierzać podmiotom prywatnym prowadzenie szkół, choć na razie tylko najmniejszych (do 70 uczniów). Można to robić bez jakiejkolwiek procedury przetargowej i konkursowej. Uchwała rady gminy jest tylko uzupełniana umową burmistrza czy wójta z podmiotem, który ma tę szkołę prowadzić. Nie ma żadnych mechanizmów kontroli tej szkoły. Nikt nie dba o to, czy ma ona odpowiednie zabezpieczenie finansowe ani też czy jest w stanie zadbać o ciągłość swojego funkcjonowania. Niewielu zwraca też uwagę na negatywną presję, jaką konkurencja ze strony szkół prywatnych wywiera na warunki pracy nauczycieli. Wszystko dlatego, że podmioty prywatne nie muszą zatrudniać swoich pracowników na podstawie Karty nauczyciela. Co znaczy, że osoba zatrudniona w prywatnej placówce edukacyjnej ma gorsze warunki pracy i nie jest objęta ochroną socjalną, którą gwarantuje karta.

To się akurat liberalnym przeciwnikom Karty nauczyciela i rodzicom bardzo spodoba.

Im pewnie tak. Ale popatrzmy, co taki scenariusz mówi o naszym państwie. Mamy kartę, która jest legalnie obowiązującym prawem. Mamy o nią spór publiczny pomiędzy związkami a liberalnymi zwolennikami likwidacji przywilejów branżowych. Politycy mogą zabrać w tym sporze głos i na tej podstawie zostać ocenieni przez wyborców. Tyle że w praktyce nie ma to większego znaczenia. Bo pełzająca prywatyzacja systemu edukacyjnego rozwiązuje ten problem w sposób pozademokratyczny. Rynek działa i załatwia sprawę, bo samorządy wolą dopuszczać szkoły prywatne, które kosztują mniej właśnie z powodu ominięcia Karty nauczyciela. W takiej rzeczywistości nie ma miejsca na dyskusję, który model edukacji uważamy za lepszy. Rynek przychodzi i decyduje za nas. I jego decyzje niekoniecznie będą nam się podobały.

Dlaczego?

Wspomniałem już, że Szwedzi postawili w latach 90. na urynkowienie sektora edukacyjnego poprzez wprowadzenie bonów oświatowych. A dziś mają z tym masę kłopotów. U nich trwa właśnie ogólnonarodowa debata na temat spadającej jakości nauczania, wywołana coraz gorszymi wynikami w międzynarodowych testach porównawczych. Innym zagrożeniem jest obserwowana tam konsolidacja szkół prywatnych w ręku kilku dużych korporacji działających dla zysku, które stopniowo wypierają szkoły prywatne prowadzone przez organizacje non profit. W zeszłym roku jedna z nich z dnia na dzień wycofała się z rynku, zostawiając na lodzie ponad 10 tys. uczniów. Oczywiście po tej katastrofie musiało posprzątać państwo. To wszystko są skutki, które u nas też się mogą pojawić. I pewnie się pojawią. Ale ponieważ prywatyzacja sobie pełza, to nie wiadomo właściwie, kogo o te negatywne skutki pytać.

Napisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *